Nie zwykłam zadawać sobie tego pytania. Nigdy nie zastanawiałam się nad procesem produkcji ubrań. Byłam w tej sprawie tak wielką ignorantką, że wmówiłam sobie, że istnieje na tyle zaawansowana technologia, która załatwia sprawę od A do Z, a ludzie mają minimalny udział w całym tym cyklu. (Serio. Tak myślałam.) Jak bardzo byłam w błędzie! Brutalna prawda spadła na mnie nieoczekiwanie i zaskoczyła mnie tak, jak okres świąteczny zaskakuje co roku PKP. Okazało się, że moja wymyślona technologia, to miliony pracowników zatrudnionych w krajach rozwijających się, najczęściej w Azji. Pracowników, których życie wcale nie przypomina życia pokazywanego w kampaniach reklamowych marek, dla których ubrania szyją.
Chiny, Indie, Bangladesz, Pakistan. Ale nie tylko. Nowoczesne niewolnictwo (ang. modern slavery) – tak określa się warunki pracy, które panują tam wśród pracowników przemysłu odzieżowego. Niskie płace, obowiązkowe nadgodziny, często niepłatne, pogwałcone przepisy bezpieczeństwa w miejscu pracy, zatrudnianie dzieci. W sumie często o tym słyszymy, prawda? Tylko jakoś wypieramy to z pamięci. Nie chcemy się tym przejmować. Jak odwrócimy wzrok, to problem zniknie. Z naszego pola widzenia, owszem. No ale, do rzeczy. Żeby nie rzucać tylko pustymi hasłami i wszystkim znanymi ogólnikami.
Marki odzieżowe często chwalą się, że pracownicy szwalni wykonujących dla nich ubrania, zarabiają co najmniej minimalną krajową stawkę. Cóż. Na pewno jest to godne podziwu, zwłaszcza, że nie wszystkie marki to deklarują (sic!). Ale czy na pewno? W Bangladeszu, kraju który jest drugim na świecie producentem tekstyliów (zaraz po Chinach), minimalna płaca od 2018 roku wynosi 93$ miesięcznie. Przedtem wynosiła 63$. [1] Tymczasem minimalna kwota zapewniająca godne życie 4-osobowej rodzinie wynosiła w 2016 roku 214$ miesięcznie. [2] Przez godne życie rozumiemy mieszkanie, w którym nie przecieka dach, w którym jest prąd, woda i urządzenia sanitarne. Przez godne życie rozumiemy posiłki, które spełniają zapotrzebowanie ludzkiego organizmu na podstawowe składniki odżywcze. Przez godne życie rozumiemy możliwość wysłania dzieci do szkoły i zapewnienie rodzinie opieki medycznej. Tylko tyle. I aż tyle. Pracowników Bangladeskich szwalni, którzy otrzymują minimalną krajową pensję, nie stać na godne życie. Dlatego biorą nadgodziny. Jeśli są płatne, to dobrze. Często nie są. Ale jeśli nie zostanie się po godzinach, aby zrealizować dzienny plan produkcyjny, można nie zobaczyć nawet pensji minimalnej i z dnia na dzień znaleźć się na ulicy. Bez pracy. Czy właściciele fabryk mogliby zażądać więcej pieniędzy za wykonanie zlecenia od, powiedzmy, H&M czy NIke i w ten sposób zapewnić pracownikom wyższe pensje? Mogliby. Ale wtedy jest duża szansa, że marka przeniesie produkcję do innego kraju, gdzie ktoś wykona tę samą pracę taniej. Wolny rynek.
Marki odzieżowe często chwalą się, że w fabrykach, którym zlecają produkcję, zachowane są wszelkie zasady bezpieczeństwa. Owszem. Być może to prawda. Być może sprawdzają warunki pracy w fabryce zleceniobiorcy. Ale kiedy tylko za kontrahentem zamkną się drzwi, zaczyna się rozmywanie odpowiedzialności. Większe fabryki zlecają produkcję mniejszym, w których kontrole już nie są przeprowadzane. W tych mniejszych zasady BHP często nie istnieją. Zatrudniane są dzieci. Nikt tego nie sprawdza, bo nikt nie czerpałby korzyści z takich kontroli. [3] Czasem tylko wydarzy się tragedia, jak pożar w Tazreen Fashions w 2012 roku, gdzie zginęło ponad 100 pracowników. Albo zawalenie się budynku Rana Plaza w 2013 roku, w którym zginęły 1134 osoby. Pomniejsze tragedie zdarzają się ciągle, ale nikt o nich nie mówi. Pożary, eksplozje, zawalenia. Tylko te większe trafiają na ekrany telewizorów zachodnich odbiorców. Wtedy kiwamy w zamyśleniu głową, pochylamy się nad problemem, dyskutujemy, sprawa poruszana jest w Parlamencie Europejskim. Aż w końcu echo wydarzeń cichnie i nic się nie zmienia. Nie ma winnych.
Ludzie uciekają ze wsi do miast, w poszukiwaniu lepszego życia. Albo jakiegokolwiek życia. Uciekają przed głodem i biedą. Niestety w przemyśle odzieżowym nie znajdują nic innego. Często rolnicy sprzedają swoją ziemię inwestorom, którzy budują na niej kolejną fabrykę odzieży. Kuszeni są obietnicami stabilnej pracy i uczciwego zarobku. [3] Nic się nie zmienia.
Dlatego nie kupuję już nowych ubrań. Jeśli czegoś potrzebuję, kupuję używane. Nie kupuję dla przyjemności. Nie jest dla mnie przyjemnością przykładanie ręki do niewolnictwa. Nie wchodzę do sieciówek. Nie jest mi żal. To dla mnie wielkie powierzchnie pełne niczego. Niektórzy nie mają wyboru. Ja mam.
[1] https://fashionunited.uk/news/business/bangladesh-raises-minimum-wage-for-garment-workers/2018091438912
[2] https://www.globallivingwage.org/living-wage-benchmarks/urban-bangladesh/
[3] Marek Rabij, „Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo.”
[4] https://www.sustainyourstyle.org/old-working-conditions#anchor-wage
[5] https://www.commonobjective.co/article/poverty-and-pay-in-the-fashion-industry
[6] … raporty takie jak „Pulse of Fashion”, „A NEW TEXTILES ECONOMY: REDESIGNING FASHION’S FUTURE”, również raporty stworzone przez Greenpeace
Kilka dekad temu wmówiono nam pojęcie nowej ekonomii. Te huty, fabryki nie pasowały do nowej nomenklatury politycznej. Produkcję przerzucono na daleki wschód. Rozpoczęto likwidację szkół zawodowych. Media wykreowały odpowiedni wizerunek pracowników fizycznych. Uczelnie kształciły kadry dla korporacji. Dziś mamy przesyt ekonomistów, managerów, księgowych, sprzedawców, psychologów, dziennikarzy, hotelarzy. Śmieszy mnie, że duża część ludzi na uniwesrytetach ekonomicznych wierzy w ten paradygmat i powtarza mity o potężnej automatyzacji przemysłu w azji.
PolubieniePolubienie