Od pewnego czasu nosiłam w głowie pomysł wpisu zatytułowanego „Dlaczego pracuję za darmo?”, ale pomyślałam sobie, że właściwie nikogo to nie obchodzi. W międzyczasie przeczytałam książkę-reportaż o pracy organizacji humanitarnych, co doskonale dopełniło moją wcześniejszą wizję tekstu i co prawda nie sprawiło, że kogoś będzie on obchodził, ale uważam, że zdecydowanie warto go napisać.
Wolontariat uprawiam już od czasów liceum, kiedy to wolne popołudnia poświęcałam na przygotowywanie zbiórek harcerskich, a później także kosztorysów obozów. Po wyjeździe do Warszawy zakotwiczyłam w Filharmonii Narodowej, gdzie niedziele często spędzałam na prowadzeniu animacji muzycznych w przerwach koncertów dla dzieci, co miało swój koniec po około 5 latach podskakiwania z marakasami wśród tłumu przedszkolaków. Wolontariat w Pokojowym Patrolu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy trwa do dziś, co kiedyś przyjmowało różne formy, od zabezpieczania trasy maratonów, po przyklejanie plasterków z Kubusiem Puchatkiem rannym Woodstockowiczom, a obecnie sprowadza się do serwowania obiadów artystom grającym na Pol’and’Rock Festiwal i negocjowaniu z nimi ilości piwa w lodówce. Ostatnio natomiast zew przygody i miłość do kotów rzuciły mnie w ramiona fundacji Jokot, zajmującej się kotami nieradzącymi sobie na wolności, gdzie raz w tygodniu przerzucam kilogramy kocich odchodów, wdycham zyliony kocich kłaków, a w zamian wychodzę z podrapanymi rękami. Wszystko to robiłam i robię za darmo, ponieważ jest we mnie głęboko zakorzenione przekonanie, że chcę pomagać innym lub szerzej, chcę sprawiać, żeby inni czuli się dobrze. Uczucia, które towarzyszyły mi, kiedy harcerze dobrze bawili się na moich zajęciach, kiedy dzieci z uśmiechem potrząsały tamburynem czyniąc przy tym hałas startującego odrzutowca, kiedy koty wskakiwały na kolana tuląc się i mrucząc, kiedy tylko weszłam do kociarni, są jednymi z piękniejszych w wachlarzu wszystkich uczuć. Prawdopodobnie większość z Was również je zna, bo te same uczucia pojawiają się, kiedy dajemy prezenty. Nie bez przyczyny tak wiele osób woli prezenty dawać niż dostawać – widok radości na twarzach bliskich sprawia, że nasze serca topią się, jak bita śmietana na torcie. Wygląda na to, że z jakiegoś powodu jestem bardzo wrażliwa na ten widok i dlatego tyle radości sprawia mi praca wolontariacka, która jest też dla mnie możliwością doświadczania, odkrywania i poznawania rzeczy z niecodziennej perspektywy.

Moja „wrażliwość na radość” ma też drugą stronę medalu. Idzie za nią też wrażliwość na cierpienie, szczególnie tych niewinnych, którym los nie sprzyjał i którzy znaleźli się po prostu w złym miejscu o złym czasie. Widok takiego cierpienia i poczucie bezsilności wyzwala we mnie złość i mobilizuje do działania, przez co bliska memu sercu jest działalność organizacji humanitarnych, których celem jest zmniejszać to cierpienie.
Ale czy organizacje humanitarne na pewno zmniejszają cierpienie?
Przeczytałam właśnie książkę pt. „Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej” autorstwa Lindy Polman, z przedmową Janiny Ochojskiej, szefowej PAH.
Książka zostawiła mnie z mnóstwem wątpliwości i pytań, których wcześniej sobie nie zadawałam, a których zadawanie wydaje się jak najbardziej zasadne. Organizacje niosące pomoc humanitarną działają zgodnie z zasadami neutralności, co podczas niesienia pomocy na obszarach ogarniętych konfliktem zbrojnym, pozwala im pomagać wszystkim poszkodowanym, niezależnie od tego, po której stronie konfliktu stoją. Ale czy na pewno tak jest? Organizacje humanitarne nie mogą tak po prostu wjechać na obszar państwa i zacząć pomagać. Aby wjechać, potrzebują zgody rządzących, co w przypadku państw ogarniętych wojną domową oznacza, że muszą uzyskać zgodę od jednej ze stron konfliktu. Taka zgoda najczęściej nie jest darmowa, a na wszelkie działania i dobra importowane przez organizacje humanitarne nakładane są podatki. W ten sposób organizacje humanitarne zapełniają budżet jednej z walczących stron. Chociaż pomoc kierowana jest głównie w stronę poszkodowanej ludności cywilnej, nierzadko część (i to wcale niemała część) darów przechwytywana jest przez walczące oddziały. Żywność i leki, do których normalnie nie byłoby dostępu, wzmacniają strony konfliktu i pośrednio przyczyniają się do jego przedłużenia. Wszystko to (i jeszcze więcej) sprawia, że teoretycznie neutralne organizacje stają przed problemami natury etycznej: czy pomagać za wszelką cenę nawet, jeśli zyskują na tym walczący, czy spojrzeć na szerszy obraz sytuacji i porzucić działania na danym obszarze. Historia zna wiele przykładów, kiedy nie zadano sobie tego pytania, co okazało się katastrofalne w skutkach.
Nie kwestionuję istnienia organizacji humanitarnych. Uważam, że są potrzebne, ale potrzebne też jest usystematyzowanie ich działań i częstsze zadawanie pytania o ich zasadność. Konflikty mające miejsce w państwach otrzymujących pomoc od organizacji humanitarnych są zwykle bardzo skomplikowane, a bezmyślne udzielanie pomocy może nieświadomie przechylić szalę zwycięstwa w niebezpieczną stronę.
Ciekawe o czym piszesz, nigdy o tym nie myślałem. Sądziłem, że pomoc to pomoc i wszyscy zawsze witają organizacje humanitarne z otwartymi rękami, ale opodatkowanie takiej pomocy to już szczyt absurdu.
PolubieniePolubienie
Szczerze nie wiedziałam czego się spodziewać po tej książce i też bardzo mnie to wszystko zaskoczyło.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To dobra książka, skoro potrafi zaskoczyć 😉
PolubieniePolubienie