Umówmy się. To nigdy nie jest tak, że kiedy jakiś naukowiec ogłasza swoje odkrycie, to tłumy szaleją, kobiety płaczą ze wzruszenia, a ojcowie stoją w kolejce, aby wydać za niego swoje córki za mąż. Co więcej, mam wrażenie, że istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że filmik ze śpiącym kotem zdobędzie większe zainteresowanie niż „A comparison of albumin and saline for fluid resuscitation in the intensive care unit” (losowy tytuł znaleziony w Google Scholar). W dodatku, oprócz tego, że publikacje naukowe nie powodują u ludzi dreszczy emocji, żyjemy w czasach, gdzie każdy może powiedzieć wszystko o wszystkim i zostać wysłuchany przez szerokie grono odbiorców (Internet). I oczywiście to bardzo dobrze, że tak jest, ale w ten sposób tworzy się szerokie pole dla rozprzestrzeniania się nieprawdziwych informacji pod przykrywką naukowych faktów. Można się śmiać, jak ktoś podaje „naukowe” dowody na nieprawdziwość Ogólnej Teorii Względności (byłam, widziałam), bo nie ukrywajmy, że jak Grażyna idzie do sklepu po czipsy, to daleko jej do prędkości światła i teoria Einsteina niewiele ją obchodzi (chyba, że sklep zamykają o 22, a jest 21:59, no ale nie rozważajmy tu przypadków granicznych). Natomiast jeśli ktoś podaje „naukowe” dowody, że witamina C leczy raka i jakiś chory w to uwierzy i przerwie terapię zleconą przez lekarzy, to wtedy wcale śmiesznie nie jest. No więc jak sprawdzać, czy coś jest prawdą?
Mogłabym teraz przybrać ton typowego pracownika naukowego uczelni i powiedzieć:
„Żeby sprawdzić, czy informacja jest prawdziwa, trzeba studiować 10 lat to i tamto.”, po czym rzucić kilkoma skomplikowanymi nazwami i obejść temat, żeby nie wydało się, że nie znam odpowiedzi na pytanie.
Mogłabym też przybrać ton typowego popularyzatora nauki i powiedzieć: „Żeby sprawdzić, czy informacja jest prawdziwa, należy zrobić resarch na ten temat. Przejrzeć kilka publikacji, sprawdzić źródła danych, metodologię i czas badania.”, po czym zacytować kilka publikacji potwierdzających tę tezę.
I to wszystko prawda, co mówią naukowcy i popularyzatorzy. Studiowanie i przeglądanie publikacji są na pewno skutecznymi metodami zdobywania wiedzy, ALE… Żeby przeczytać publikację naukową, często trzeba mieć już pewien poziom wiedzy na dany temat. Po za tym, publikacje naukowe są pisane zwykle takim językiem, żeby absolutnie nikt nie chciał ich czytać. Ja na przykład na myśl o mojej pracy naukowej jaram się jak pasażer PKP, kiedy jego pociąg przyjeżdża o czasie, ale wciąż na myśl o przeczytaniu publikacji związanej z tym, czym się zajmuję na doktoracie, zaczyna boleć mnie głowa. Skoro nawet pasjonaci często nie mają ochoty ich czytać, to już na pewno nie będzie miał na to ochoty Kowalski, który idzie pierwszy raz w życiu na ryby i chce się tylko dowiedzieć czy to prawda, że jak się obleje feromonami niedźwiedzia, to złapie 10 kilo łososi. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego publikacje naukowe są często nudne, chociaż traktują na ciekawy temat, to śpieszę z wyjaśnieniem: żeby zbadać jakieś zjawisko za pomocą metody naukowej, trzeba być bardzo skrupulatnym, zwracać uwagę na wiele detali, a w publikacji opisać to tak szczegółowo, żeby inny naukowiec mógł powtórzyć eksperyment korzystając z tychże szczegółów. Dlatego często ludzie są zniechęceni do nauki, bo nie mają ochoty grzebać w rzeczach, których nie rozumieją. Ludzie są też zniechęceni do naukowców, bo większość z nich obudowała się w swoich zakurzonych katedrach i nie dopuszcza do dyskusji nikogo z zewnątrz. A kiedy ktoś zadaje pytania, często patrzą na niego z politowaniem, bo albo „coś jest zbyt oczywiste, aby to wyjaśniać”, albo „coś jest zbyt trudne, żebys zwykły człowiek to zrozumiał”, ewentualnie rzucą jakąś tabelką, albo wykresem i powiedzą, że „no przecież tu wszystko widać”.
I w ten sposób tworzy się dystans między nauką i naukowcami, a resztą społeczeństwa, która zaczyna postrzegać naukę jako coś dalekiego i niedostępnego. Ludzie zaczynają bać się pytać, bo boją się, że może nie wiedzą oczywistych rzeczy i wyjdą na głupców. Dystans się zwiększa, niewiedza się pogłębia, ludziom nie chce się weryfikować informacji. Tymczasem rozwiązanie jest najprostsze na świecie: Nie bój się pytać. Pytaj specjalistów w danej dziedzinie. Pytaj popularyzatorów nauki. Nie poddawaj się, kiedy ktoś próbuje wyśmiać Twoją niewiedzę. Właśnie to, że chcesz się czegoś dowiedzieć sprawia, że wygrywasz w tym pojedynku. Osoby, które stawiają się na piedestale, bo wiedzą coś czego Ty nie wiesz i nie chcą się tą wiedzą podzielić, bardzo łatwo z tego piedestału zrzucić. Bo często w ten sposób zachowują się ludzie, który sami boją się pytać. A kto nie pyta, ten nie zdobywa wiedzy.
A jeśli czyta mnie tu jakiś naukowiec lub popularyzator, uprzejmie przypominam, to, że mamy ten zaszczyt stawiać sobie literki inż., mgr, dr, czy co tam jeszcze, przed nazwiskiem nie oznacza, że mamy prawo się wywyższać i siedzieć na tronie, a raczej, że powinniśmy założyć obuwie robocze i robić wszystko (chociażby odpowiadać na wszystkie, nawet najbardziej podstawowe, pytania) , żeby nauka stała się dla ludzi pyszna, niczym pączek z Nutellą, a my, jako środowisko naukowców, godni zaufania.
Popieram, miałam ostatnio taką refleksję, że nauka to jest taka religia dzisiejszych czasów, trzeba brać wszystko na wiarę. A nawet najlepsi się mylą, przedstawiają oczywiste informacje, które okazują się nieprawdziwe. Nikt nie jest w stanie zweryfikować wszystkiego. No a odcinanie się od reszty społeczeństwo skutkuje niedowierzaniem.
PolubieniePolubienie
Tak. Chociaż religia i nauka mają jedną podstawową różnicę: fakty naukowe (np. działanie szczepionki) da się zweryfikować, a dogmaty religii – nie. Ale jeśli chodzi o komunikację i o traktowanie ludzi zadających pytania przez „fanatyków” nauki – to często jest to podobne do traktowania innowierców przez „fanatyków” danej religii.
PolubieniePolubienie
bardziej chodziło mi o to, że nie każdy jest w stanie te fakty zweryfikować, nie każdy ma dość wiedzy, umiejętności, zdolności. Co ja jestem w stanie zweryfikować o szczepionkach? Wierzę, że są ludzie mądrzejsi ode mnie, wierzę, że oni to zweryfikowali, że zrobili rzetelne badania, że większość nie kłamie. Wiele osób pewnie miałoby problem z weryfikacją twierdzenia Pitagorasa, a co dopiero mówić o zawiłościach dzisiejszej nauki.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale tak jest nie tylko z nauką, ale w ogóle ze wszystkim w dzisiejszym szalenie skomplikowanym świecie. Wsiadając do samolotu wierzysz, że dolecisz na miejsce, bo wierzysz inżynierom z Airbusa, pilotowi z Ryanaira, kontrolerowi lotów z Modlina… Kupując płatki kukurydziane w supermarkecie wierzysz, że się nie zatrujesz – wierzysz producentowi, a także urzędowi ds. płatków kukurydzianych i musli. Nikt nie jest w stanie tych wszystkich codziennych aktów wiary na bieżąco weryfikować, z braku czasu, chęci, specjalistycznej wiedzy. I oczywiście, czasem coś w tym łańcuchu zaufania zawodzi. A jednak, mimo to, dzielnie przemy naprzód i (większość ludzi) dalej lata, jeździ samochodem, kupuje jedzenie w supermarkecie (choć tu też jest przecież gluten, GMO itp itd). Więc dlaczego akurat w przypadku szczepionek uznajemy, że jednak ekspertom nie można ufać, a jeżeli im ufamy, to już jest to jakiś rodzaj religii?
Zaufanie do ekspertów czy nauki to nie religia, to jedyny sposób funkcjonowania w dzisiejszym świecie (no chyba że rzucamy to wszystko i jedziemy w Bieszczady żyć w puszczy :>). Te niektóre „kontrowersyjne” kwestie typu szczepionki pokazują nam, jak mało ogarniamy z dzisiejszego świata, i jak wiele rzeczy musimy brać na wiarę. A to nie jest chyba szczególnie miłe uczucie.
Z tym że antywaksi czy denialiści klimatyczni też nie odrzucają nauki jako takiej. Oni mają alternatywnych ekspertów, alternatywne wyniki badań, alternatywne interpretacje. I oni tym alternatywnym ekspertom *wierzą* 🙂 Dlaczego im, a nie prawdziwym naukowych? Bo ich wytłumaczenia są prostsze? Wygodniejsze? Ciekawsze? You tell me.
PolubieniePolubienie
Metoda naukowa jest najdoskonalszą metodą jaką mamy do poznawania świata. Ale ludzie, czyli też naukowcy, są niedoskonali. Każdy ma jakiś pogląd na świat i na to, jak on powinien wyglądać i ma to, chcąc nie chcąc, wpływ na naukę. Dane są jakie są, ale ich analiza jest bardzo skomplikowaną procedurą, podczas której trzeba wziąć pod uwagę różne ich zniekształcenia. Jeśli się tego nie zrobi, z tych samych danych można uzyskać różne wyniki. Nie przyglądałam się ani danym przedstawianym ani przez antywaksów ani denialsów klimatycznych, bo nie jestem ekspertem w żadnym z tych tematów. Ludzie kłamią na temat danych bo czasem jest to wygodniejsze niż skonfrontować się z prawdą. Ludzie nie działają racjonalnie, szczególnie, jeśli sprawa dotyka ich prywatnego życia. Emocje biorą górę nad rozsądkiem, historie i anegdoty niestety przemawiają do ludzi bardziej niż tabelki i wykresy. Dltego właśnie trzeba rozmawiać, a nie wyśmiewać.
PolubieniePolubienie
Zgadzam się w 100%, chodziło mi tylko o zarzut Asi, że wiara w naukę jest podobna wierze religijnej.
PolubieniePolubienie